Barwy chłonęłam od dzieciństwa. W małej kawalerce na Powiślu było za mało miejsca, by odizolować od sztalugi i palety trójkę dzieci. Wówczas napatrzyłam się na to, jak tata dłonią wciera w płótno kolejne warstwy laserunków. Kielichy i półmiski w martwych naturach zaczynały świecić, przedmioty stawały się realne.
Gdy rodzice złocili ikony, w domu nie można było oddychać zbyt intensywnie. Rozpadłyby się wówczas cieniutkie płatki złota kładzione na lipowej desce. Nakładanie koloru stało się dla mnie misterium.
Moje szarości tworzone są z intensywnych barw. Mieszam kilkanaście kolorów. Zaczynam od przeciwstawnych – czerwienie i żółcienie kontra fiolety, indygo, ultramaryna. Potem dodaję nuty. Przestrzeni i dystansu szukam w błękicie królewskim. Ciepła, w kolorach skóry, wypalonej ziemi, ochrach i umbrach. Brązów używam z dużą ostrożnością, w efekcie dają brudny i płaski posmak.
Unikam gotowych szarości. Każdy moment i każde miejsce zdarzają się tylko raz. Niech i kolory się nie powtarzają. Czasem do farby dodaje coś z pleneru – skorupki jajek, które dostałam od Gospodyni, złoto wyłowione z górskiego potoku w Kanadzie. Lubię, gdy historia, miejsce i barwa mieszają się na płótnie.
Nie zapamiętuję nazw kolorów. Mylą mi się nazwy polskie, angielskie i włoskie. Z imienia znam kilka tych, z którymi przyjaźnię się najbardziej. Zapamiętuję wygląd tub, etykiety. Wiem, co będzie kryło się w środku. Wiem, jaką szarość uzyskam po domieszaniu kolejnego koloru.
Do niczego nie przywiązuję się tak, jak do niektórych kolorów. Uważnie wybieram i jestem im dożywotnio wierna.
Tak jest z rudością we włosach kobiet. Jest jedyna, unikalna, uzyskiwana jako zestawienie dwóch laserunków kładzionych na podbijającą je podmalówkę. Dawno temu zakochałam się w tym odcieniu i z zamiłowaniem do niego wracam. Nie bez przyczyny czuję się w nim jak w domu.
Kolor w moim malarstwie jest odświętny. Wśród pejzaży zwyczajnych, bliskich codzienności pojawia się mocny akcent. Wybieram te barwy, które są symbolicznie szlachetne – złoto, czerwień królewska, ultramaryna.
Laserunki oznaczają dla mnie esencję koloru, podkreślają i nadają świetlistość. W cyklu Rozlewisk zestawiam intensywny kolor z szarością krajobrazu, melancholią bieli. Czasem barwne laserunki mieszają się ze strefą ciszy. Świat odbić, rzeczywistość fantastyczna i ta realna przenikają się. Zielenie ziemiste, brązy, rudości podbijają i odbijają. Wybieram kolory natury, ale czyste, intensywne i świetliste.